fbpx

Kosmetyki naturalne i naturalna pielęgnacja ciała interesują mnie przede wszystkim z perspektywy ajurwedy, tym bardziej, że poniekąd zajmuję się ajurwedą zawodowo. Nie mniej zajmująca wydaje mi się perspektywa naukowa – lubię zapoznawać się z wynikami prac badawczych w zakresie ziół w kontekście użytku zewnętrznego. Ale jest jeszcze trzeci aspekt, również intrygujący – perspektywa socjologiczna.

Kosmetyki naturalne i w ogóle swoisty boom na to co naturalne jako zjawisko społeczne. Temu też chcę poświęcić trochę miejsca na blogu. Ale dzisiaj będzie głównie o fitochemii 🙂

Pokusiłam się ostatnio o napisanie felietonu – luźnych myśli, które mi krążą po głowie. Szkoda, że na blogu jest niewiele komentarzy, dyskusja bowiem odbyła się na fejsbukowej grupie poświęconej kosmetykom naturalnym, bo tam tekst zlinkowałam. Oczywiście każdy, kto przeczytał i zechciał się wypowiedzieć, interpretował tekst zupełnie inaczej, ze swojego punktu widzenia i przez pryzmat tego, co dla niego ważne.

Perspektywa spojrzenia może być różna. Można nie wychylać się poza perspektywę swojej niekwestionowanej wiedzy i umiejętności, swojego bloga i wianuszka wiernych fanów. Albo producenta kosmetyków – tych naturalnych i tych „nienaturalnych”. Albo wielbiciela ekokosmetyki i wszystkiego co eko, który WIE. Albo przeciętnego konsumenta, który chciałby wiedzieć, ale już się zaczyna gubić w tym wszystkim. Ale można też próbować patrzeć w bardzo szerokim kontekście i wieloaspektowo – czyli jednocześnie z wielu perspektyw, wraz ze wszystkimi problemami wątpliwościami, które każdej z tych perspektyw towarzyszą. To takie podejście rzekłabym ajurwedyjskie – holistyczne 🙂 Mnie najbliższe, co nie znaczy, że jedyne słuszne i że każdy tak musi.

Padła pod moim adresem uwaga, że mam „nikłą wiedzę na temat przyrody”. I szczerze mówiąc sama nie mogłabym wymyślić lepszego podsumowania mojego tekstu 🙂  Tak, to prawda, i nie wstydzę się do tego przyznać – mam nikłą wiedzę na temat przyrody. Bo wiedzy nie przydaje mi to, że całe życie (z przerwą na studia) mieszkam na wsi, że będąc dzieckiem poganiałam gęsi do strumyka, przeganiałam krowy na łące i jeździłam na przyczepie pełnej siana. Wiedzy nie przydaje mi to, że jem swojskie jajca i ser, że uprawiam w ogródku marchewkę i zioła, których zresztą mogę sobie też narwać do syta na łąkach i w lesie przy domu. I że te zioła katuję – siekam, mielę, suszę, traktuję Dragendorffem, Deryngiem, Soxhletem i różnymi rozpuszczalnikami. I że robię jakieś swoje oleje do masażu i kosmetyki; a to akurat technicznie nic trudnego – połączyć oleje z fazą wodną emulgatorem, lub jeszcze prościej – zrobić „tłuściocha” z maseł i olejów, w których wcześniej moczyły się zioła, o których poczytałam w książkach pachnących antykwariatem. I „wiedzy na temat przyrody” nie przydadzą mi setki książek i publikacji naukowych, które przeczytałam, a nawet te badania, które teraz ktoś robi na moją prośbę i z materiału roślinnego, który dostarczyłam. To żadna wiedza, to wszystko to są tylko próby odnalezienia swojej przestrzeni życiowej.  Mam w sobie na tyle pokory, żeby uznać potęgę Natury, potęgę zbyt dużą, abym mogła ją ogarnąć swoimi ułomnymi zmysłami i skromnymi zdolnościami poznawczymi. Jestem w stanie ogarnąć tylko skrawki, wycinki. Człowiek jest tylko malutkim puzzlem w tej niezwykle skomplikowanej układance, jaką tworzy Wszechświat, a uzurpuje sobie prawo do decydowania, zarządzania, władania, posiadania wszechwiedzy… A tymczasem nie panujemy nawet nad własnym ciałem, pozwalamy by niszczyły je choroby…

Owszem, mamy postęp technologiczny i coraz doskonalsze narzędzia poznawcze, badawcze i analityczne, ale… no właśnie – zgłębiamy, zagłębiamy się i … coraz bardziej gubimy się w szczegółach, bo wiadomo – im dalej w las tym więcej drzew. Koncentrujemy się na niuansach, a umyka nam istota rzeczy. Tak zdobywana wiedza to jedynie określony zbiór, zasób informacji, który nie przybliża nas do rozumienia. Jest analiza, ale nie ma syntezy. Posłużę się jeszcze raz przykładem olejków eterycznych 🙂 Tak, nadal upieram się, że skład chemiczny olejków jest słabo poznany. Dotychczas rozpoznano około 1500 związków wchodzących w skład poszczególnych olejków – oczywiście tych olejków które przebadano, a gdy w publikacjach naukowych wyszczególnione są związki wchodzące w skład olejków, zaznacza się, że to są tylko te, które zostały ZIDENTYFIKOWANE, czyli rozpoznane, oznaczone, określone. O tych nierozpoznanych z oczywistych względów się nie mówi 🙂 Ktoś, kto kiedykolwiek miał do czynienia z projektami badawczymi i analizą laboratoryjną wie co mam na myśli – zdaje sobie sprawę, jaka jest metodologia, jakie trudności i jakie ograniczenia. Naukowcy często podkreślają, jak jeszcze jest sporo do zrobienia w temacie fitochemii, jak mało wiemy o składzie chemicznym nie tylko olejków eterycznych, ale w ogóle roślin. I z pewnością nie mówią tak, aby uzasadnić rację bytu swoich karier naukowych i potwierdzić sensowność swoich badań 😉 I drążą, i badają, również te olejki na przeróżne różniste sposoby, np. pod kątem wpływu konkretnego składnika olejku na jakąś konkretną bakterię. A tak w sumie to dokładnie nie wiedzą, jaką olejki eteryczne pełnią funkcję z życiu rośliny – coś tam ustalili, no i są jakieś teorie, ale tak na sto procent nie wiadomo. A dla mnie informacja po co one są produkowane przez roślinę to jest podstawowa informacja.

Chcę rozumieć, znać odpowiedź na pytanie jak? i dlaczego? Chcę poznać sens i cel.

Właśnie dlatego zakochałam się w ajurwedzie – bo ona szuka powiązań i łączy wszystko – człowieka i Naturę – w jedną piękną spójną całość. I jest logiczna – podaje pewne uniwersalne zasady, które raz dogłębnie poznawszy i dobrze zrozumiawszy, można zastosować do wszystkich aspektów życia. Ajurweda wychodzi poza tak popularną w naszym europejskim kręgu kulturowym perspektywę „szkiełka i oka”. Dzięki ajurwedzie zyskałam tak upragnioną syntezę, i nawet jeśli na chwilę  zagubię się w szczegółach spod znaku „szkiełka i oka” to wiem do czego wrócić i co jest najistotniejsze, również i w kwestii przybliżania się do „wiedzy na temat przyrody”.