fbpx

Soja jest popularna w Azji i jest ważnym składnikiem tamtejszej kuchni, ale jednak Ajurweda jej nie poleca.

Dlaczego?

Przecież soja to dobre źródło białka, witamin z grupy B i minerałów – przede wszystkim potasu, fosforu, wapnia, magnezu, nienasyconych kwasów tłuszczowych.

Jest też najlepszym źródłem fitoestrogenów – zawarte w niej izoflawony przypominają ludzkie estrogeny. Więc jeżeli mamy ich niedobór, np. przy menopauzie, soja może być świetnym suplementem diety. Ponadto izoflawony sojowe mają właściwości antynowotworowe i korzystnie wpływają na układ krążenia. Te same izoflawony obniżają także poziom cholesterolu.

Soja ma też niski indeks glikemiczny.

A jednak mimo tych wszystkich zalet Ajurweda podchodzi do soi z ostrożnością.

Cóż, zacznijmy od tego, że generalnie soja jest trudna do strawienia.

Nie jest więc dobrym wyborem dla osób, które mają jakieś problemy z trawieniem, zwłaszcza z jelitami i tendencją do wzdęć.

Zauważ, że w Azji soję jada się przede wszystkim w formie sfermentowanej, bo w takiej formie organizm najłatwiej ją strawi. Natomiast na Zachodzie owszem, tofu jest popularne, ale powszechne jest też mleko sojowe, ale przede wszystkim wegańskie przetwory z soi imitujące pasztety, kotlety czy kiełbaski. I w taki sposób jedzona soja jest trudniejsza do strawienia i może być raczej obciążeniem niż wsparciem dla organizmu. Wszak nie jesteś tym co jesz, lecz tym, co zdołasz przyswoić z pożywienia. Wybierając dla siebie jedzenie miej na uwadze, że to, co jest dla Ciebie trudne do strawienia nie odżywi Cię w takim stopniu, w jakim teoretycznie powinno.

Co sprawia, że soja jest „trudna”?

Otóż, zawiera związki antyodżywcze, czyli takie, które utrudniają organizmowi przyswojenie składników odżywczych z pożywienia.

Przede wszystkim chodzi o goitrogeny. Jeżeli zmagasz się z niedoczynnością tarczycy, z pewnością o nich słyszałaś. Goitrogeny ograniczają wchłanianie jodu z pożywienia, przez co zaburzają produkcję hormonów tarczycy, których jod jest elementem.

Goitrogeny są oczywiście zawarte także w warzywach typu kapusta, kalafior, brukselka, itp. ale gdy ugotujemy warzywa, goitrogeny ulegają neutralizacji i przestają być szkodliwe. Natomiast goitrogeny sojowe niestety są odporne na obróbkę termiczną. Soja nie jest więc dobrym wyborem dla osób z niedoczynnością tarczycy. Myślę jednak, że warto podkreślić, iż w diecie azjatyckiej oprócz soi jest też sporo wodorostów, które są dobrym źródłem jodu i balansują ewentualny niekorzystny wpływ soi na tarczycę.

Inne kontrowersyjne związki zawarte w soi to fityniany, które wiążą ze sobą w przewodzie pokarmowym minerały i nie dopuszczają do ich wchłaniania. Szczególnie chętnie wiążą się z potasem, magnezem, wapniem, cynkiem, żelazem. Więc okazuje się, że to, że soja ma te składniki w sobie nie znaczy, że są one dostępne ot tak po prostu dla ludzkiego układu pokarmowego. Enzym rozbrajający fityniany aktywuje się w procesie fermentacji, kiełkowania lub moczenia w ciepłej wodzie. Niestety gotowanie sprawia, że ten enzym nie będzie działał, więc fityniany pozostaną aktywne, utrudniając przyswajanie minerałów. Jeżeli więc zależny nam na minerałach zawartych w soi, fermentowanie, kiełkowanie lub moczenie w ciepłej wodzie jest jedyną właściwą metodą obróbki ziaren soi.

Wróćmy jeszcze do fitohormonów sojowych. Jak napisałam wcześniej, są to izoflawony – przede wszystkim genisteina, ale także daidzeina oraz – w niewielkiej ilości – glyceteina. Szeroko zakrojone badania nad geinisteną wskazują na jej właściwości antynowotoworowe. Jednocześnie genisteina swoim składem przypomina ludzkie hormony płciowe – estrogeny, więc jak najbardziej soja może być spożywana przy wszelkich niedoborach estrogenów. Jednak w sytuacji, gdy w organizmie kobiety gospodarka hormonalna jest zaburzona i pojawiają się objawy tzw. dominacji estrogenowej, soja, a w zasadzie zawarta w niej geinsteina, może nie tylko być niekorzystna, ale wręcz niebezpieczna. Dominacja estrogenowa to nie tylko sytuacja, gdy organizm produkuje zbyt dużo estrogenów. Może być tak, że poziom tych hormonów jest w normie, ale jest zbyt mało progesteronu. Albo gdy we krwi krążą metabolity estradiolu, które powinny zostać usunięte przez organizm, ale z jakiegoś powodu organizm nie pozbył się ich w odpowiednim czasie, w odpowiedniej fazie cyklu menstruacyjnego. W takiej sytuacji nie potrzebujesz więcej hormonów. Bo każdy nadmiar wszak jest szkodliwy. Nadmiar estrogenów objawia się np. poprzez tkliwość lub wręcz ból piersi, wahania nastroju i/lub wysyp wyprysków hormonalnych przed miesiączką. Pojawiają się zastoje limfatyczne i zatrzymania wody w organizmie. W konsekwencji – torbiele w piersiach, cysty na jajnikach, polipy na macicy, różnego rodzaju guzki, endometrioza a nawet rak piersi (typ estrogenozależny). Jedzeniem soi dokładasz organizmowi hormonów i problemów, obojętnie czy będzie ona fermentowana, gotowana czy moczona 🙂