fbpx

Ajurwedyjskie nie znaczy, że w Indiach 🙂 Kwintesencją takich wakacji jest jak dla mnie kontakt z naturą. Najbliższy, najbardziej sensoryczny – gdy śpię pod namiotem, co wprost uwielbiam 🙂 Pierwsze promienie wschodzącego słońca, ogrzewają zziębniętą po nocy ziemię, ale chłód poranka nie zachęca do wygrzebania się ze śpiwora, więc wstaję później niż zwykle, tym bardziej że przecież to wakacje, czyli czas, gdy pozwalamy życiu płynąć inaczej, wolniej 🙂


Poranek upływa w rytmie kapha – dość leniwie (patrz – tekst o dinacharya); śniadanie bez pośpiechu, zazwyczaj rozłożone wprost na jeszcze wilgotnej trawie, chociaż bywa też wersja de lux – plastikowe mebelki 🙂 po nim równie niespieszna kawa, ale ten rytuał oczywiście beze mnie (a dlaczego kawy nie pijam – o tym tutaj). Znienacka przychodzi godzina 10, czas pitta, przełączamy się w tryb działania – plecaki spakowane, czas na aktywność fizyczną!


Ale też czas na kontemplację piękna przyrody…

 

Spokój wewnętrzny można też odnaleźć w cichych uliczkach starego francuskiego miasteczka…

Orpierre

To Orpierre, w Prowansji, we wrześniu już bez lawendy, niestety 🙂

Brak natomiast czasu na zjedzenie głównego posiłku dnia w czasie, gdy zjedzony być powinien, czyli w porze pomiędzy godziną 12 a 14, kiedy ogień trawienny jest najbardziej intensywny. Ten posiłek przesuwa się na porę bliżej zachodu słońca. Po intensywnym, pełnym wrażeń dniu sen sam naturalnie przychodzi około godziny 22.

Reset totalny. Detoks umysłu, ciała też byłby, gdyby nie wino 🙂

Więcej zdjęć – tutaj